Show MenuHide Menu

Archives

P A L A W A N

2014/01/30   

El-Nido nr 1 wg Lonely Planet ;) Wg Nas jest… tak przereklamowane i turystyczne – niczym Mielno <3 Ale ma swoje uroki, ciche zakamarki, klimatyczne skóty, malutkie knajpki, rozebrani turyści, urocze wysepki, rybki-krabiki-ptaszki i co najważniejsze: bezludne, dzikie, rajskie, bialusie PLAŻE…
IMG_03331

DSC_0488

IMG_0319

IMG_0330

IMG_03411

IMG_03211

IMG_02851

Zrzut ekranu 2014-01-25 o 181

MALAPASQA …3 m-ce później

2014/01/25   

Malapasqa – maleńka wyspa ( …bo 3,5 tys. ludzi) w północnym rejonie CEBU na Filipinach, znana i lubiana przez turystów z całego świata… Przestronne-białe plaże, ciepłe morze – które ma wszystkie odcienie turkusu, las kokosowych palm, drinki, bikini, słońce, niebieskie niebo…  PRAWIE. To tutaj 3 m-ce temu było epicentrum tajfunu Yolanda…To tutaj wyspa została zrównana z białą plażą, a cudowny RAJ – przestał być RAJEM.
Podróż na Malapasua planowaliśmy parę miesięcy wcześniej, niż pojawił się tajfun – do ostatniej chwili wachaliśmy się, czy jechać właśnie tam. I nie zmieniliśmy planów, choć widok zniszczonej Malapasua’y jest nieopisywalnie… smutny.

Niestety nie byliśmy tu nigdy wcześniej, ale z opowieści Włocha w barze słyszeliśmy, że „przed wielką tragedią nie było tu widać nieba” —> nie do końca zrozumieliśmy co miał na myśli Giuseppe, ale chwilę później wytłumaczył, że wcześniej niebo zasłaniały palmy (których na wyspie teraz już prawie nie ma). „Musiało tu być na prawdę pięknie” – pomyśleliśmy. Podczas huraganu nikt na szczęście nie zginął —> 8 osób natomiast zmarło w przeciągu dwóch miesięcy po tragedii – właśnie z powodu braku tych palm (udary słoneczne, zawały serca i brak odp. higieny). Bo wciąż brakuje toalet – i wciąż brakuje pieniędzy na ich wybudowanie. Do dzisiaj na wyspie nie było oficjalnej wizyty rządu, ani czerwonego krzyża. Turyści przesyłają pieniądze BEZPOŚREDNIO do hoteli i restauracji, w których kiedyś byli – aby pomóc. Hotele i restauracje przy plaży są prawie odbudowane -dopływając do wyspy „złodziejską” łodzią nie sposób dostrzec tragedii – ubezpieczenie pokryło koszty remontu. Nie można tego samego powiedzieć o małych-mieszkalnych domkach, budkach z jedzeniem czy pokojach gościnnych zaledwie PARĘ METRÓW dalej… Malapasua to teraz jeden-wielki teren budowy. Od rana do wieczora słychać stukanie młotków, ręczne piły i wiertarki. Najpiękniej jest wieczorem, kiedy jedynie światła świeczek oświetlają wyspę… – nie widać wtedy dramatu. Nie żałujemy, że tu przyjechaliśmy. Bo turystów jest niewielu, może kilku-kulkunastu. I pewnie miną lata, zanim na małą Malapasua znów zaczną przyjeżdżać „główne źródła dochodu”. Turyści, bez których Malapasua wciąż żyje… ale nie w pełni.
Zrzut ekranu 2014-01-24 o 19

01

Zrzut ekranu 2014-01-25 o 19

Zrzut ekranu 2014-01-24 o 19.03.33

Zrzut ekranu 2014-01-23 o 18

Zrzut ekranu 2014-01-23 o 18.13.01

Zrzut ekranu 2014-01-23 o 18.09.45

BUSCALAN

2014/01/21   

… to wioska zupełnie inna, niż wszystkie. Bez asfaltu, bez dojazdu, bez zasięgu, bez lekarza, bez ciepłej wody, bez telefonów i sraj-ajfonów, bez kościoła, bez sklepu, bez krów i gęsi. Dojechać można jedynie Jeep’neyem do głównej drogi – później piechotka pod górkę (: Przez lasy, góry, rzeki, doliny. Na miejscu zobaczymy za to dużo świń i kur. I stado małych dzieci uborusanych w błocie… Tutaj czas zatrzymał się dawno, dawno temu :) i na prawdę warto to zobaczyć… (dopisek: 02.02.2014. : o tym uroczym miejscu i o Buscalan możemy przeczytać w najnowszym-lutowym wydaniu samolotowej gazetki Cebu-pacyfic (:
DSC_0438

Zrzut ekranu 2014-02-8 o 23.33.01

DSC_0323

DSC_0307

DSC_0292

DSC_0315

Zrzut ekranu 2014-01-19 o 13

 

K A L I N G A

2014/01/18   

Buscalan – maleńka wioska na wzgórzu, parę km od głównej szosy Tabuk-Bontoc, w prowincji Kalinga, w środkowej części – północnej wyspy LUZON – na Filipinach. To tutaj żyje i mieszka Whang-Od —> ostatnia osoba (prawdziwa artystka! :), która techniką tradycyjną ozdabia ciała Filipińczyków (a ostatnio również turystów z całego świata). Używając drewnianych narzędzi, igły prosto z drzewa i węglanej maźi —> tworzy proste, ślaczkowate kształty i wzory. Dawniej sztuki zdobienia ciała nauczył ją ojciec —> dziś (prawie 100-letnia staruszka) swoje umiejętności przekazuje wnuczce. W Kalindze tatuaże do dziś na ciałach męźczyźn – oznaczają odwagę, na ciałach kobiet – piękno. I płodność. Stąd też można zobaczyć ozdoby na nogach i rękach młodych dziewczyn z Buscalan – i gromadki dzieciaków przy chatach :)

Do wioski dociera kilkunastu turystów dziennie. I my…

…Z Tinglayan jedziemy do Bognoi – wesołym Jeep’em z wesołymi ludźmi :) Po godzince wysiadamy pod porodówką :) Bierzemy plecaczki i idziemy w górę przez wąskie, mokre, śliskie, czasem niebezpieczne ścieżki. Mijamy wodospady, strumyczki, pola ryżu i marihuany :) Sielsko. Bardzo sielsko. Po 5 km i ostatnim stromym podejściu (niczym czarny szlak na Snieżkę :) trafiliśmy do Buscalan. Od razu wita Nas Emily, częstując kawką w malusim kubeczku ( i miską ryżu :) Living room u „Lady Tattoo” dzielimy z PRZE-sympatycznym (jak się chwilę później okazało :) – przewodnikiem Victorem. Prowadzi on Nas do Whang-Od – ostatniej osoby tworzącej tradycyjne tatuaże. Rzeczywiście – była za domem i płodziła kolejny tatuaż na nodze Filipińczyka. Było z Nią takze paru „białych” – wszyscy (bez wyjątku) pstrykali miliony zdjęć swoimi najlepszejszymi aparatami (…prześcigając się w długości obiektywów :). Wyglądało to komicznie, komercyjnie i zupełnie inaczej, niż na zdjęciach i w opisach znalezionych wcześniej na blogach. Widok smutnej, zmęczonej i obleganej przez turystów Filipinki nie był tym, czego się spodziewaliśmy. Byliśmy trochę zawiedzeni… WIĘC poszliśmy się NAPIĆ do kurnej chaty.

(… 3 godziny później…)

… Bo najfajniej było później. Bo najfajniej było, kiedy siedliśmy przy domowym ognisku i gotowaliśmy kolację razem z Whang-Od. Kiedy mieszaliśmy fasolkę, kiedy dorzucaliśmy drewna do paleniska, kiedy grzaliśmy 6 łapek przy ogniu, kiedy piliśmy GIN z jednego kubeczka. Whang-Od po paru kubkach uśmiechała się jeszcze bardziej. Na kolacji siedzieliśmy wszyscy przy niskim stole, modliliśmy się i zajadaliśmy kolejne miski ryżu. Wieczorem słuchaliśmy – jak niezwykłej urody JAPON-turysta wydobywa super-dźwięki z plastikowej rury (z Filipińczykiem, który próbuje nadgonić go z bębenkiem :). Najfajniej było, kiedy razem z Victorem położyliśmy się spać w swoje zimne śpiworki na drewnianych dechach – i nie mogliśmy przestać rozmawiać o dupie marynie (tak jak za dawnych-harcerskich czasów rozmowa w śpiworach przed snem była milion razy ciekawsza, niż sam sen). Nad ranem, jeszcze przed kogutami i świniami – obudził Nas śpiewem upalony Filipińczyk (niczym Loska na Świdnickiej we Wrocławiu:) – jego śpiew i wieczór w Buscalan zapamiętamy na zawsze :) Przypominać o Kalindze będzie Nam również ZĄB ŚWINI - który dostaliśmy na pożegnanie od Emily :)

Poniżej zdjęcia Whang-Od w roli głównej, dowcipny przewodnik Victor (z napisem na koszulce I FEEL sLOVEnia :) oraz Japan z rurą (bez rury :) i inni…

DSC_0284

DSC_0333

DSC_0357

DSC_0362

DSC_0347

DSC_0359

DSC_0349

DSC_0379

DSC_0402

DSC_0386

victo

DSC_0410

DSC_0382

DSC_0372

TABUK – BONTOC, czyli Filipiński rejon Kalinga

2014/01/17   

14 stycznia 2014 opuszczamy Indonezję kierując się na Filipiny. Pobiliśmy Nasz rekord życiowy i za 4 godzinny lot z Jakarty do Manili płacimy 100 pln (Cebu-pacyfic – to tylko 70% punktualności – potwierdzamy – ale mimo wszystko i tak polecamy! :) W Manili okupujemy Internet na lotnisku i lecimy szybciutko do Tuguegaro. Zaczyna podobać Nam się tutaj wszystko, co jest wokół Nas (zaczynając od najmniejszego lotniska, jakie w życiu widzieliśmy :) Łapiemy Jeep’a do Tabuku (zdjęcie Jeep’a poniżej :). Razem z kurami, ryżem, kapustą, i wesołymi filipińczykami (z muzyką country w tle) – jedziemy jedną z najbardziej urokliwych i ciekawych dróg, jakie widzieliśmy. Trasa Tabuk-Bontoc prowadzi wzdłuż rzeki, ma tylko 115 km długości, a podróż trwa 6 h :) Droga uważana przez Filipińczyków za najniebezpieczniejszą… ze względu na lawiny błotne, gliniane-mokre podłoże, strome-niezabezpieczone urwiska i przypadkowe osunięcia… Po drodze zatrzymujemy się na noc w Buscalan, bo słyszeliśmy, że mieszka tam mistrzyni tatuażu… cdn. Zrzut ekranu 2014-01-17 o 19

IMG_0201

DSC_0253

DSC_0452

DSC_0442

DSC_0448

IMG_0109

DSC_0456

IMG_0118

IMG_0123

IMG_0191

IMG_0139

IMG_0186

LIA

2014/01/11   

Uśmiechniętego weekendu życzy PRZE-miła Babcia LIA z Yogyakarty  :) …i My :) Poniżej sklep rowerowy, dotychczas najlepszy! :)
Zrzut ekranu 2014-01-11 o 17.22.56

DSC_0161

ii

Zrzut ekranu 2014-01-24 o 20.10.38

DSC_0192

Zrzut ekranu 2014-01-24 o 20.03.44

Zrzut ekranu 2014-01-25 o 18.07.25

DSC_0191

DSC_0189

SOLO cd.

2014/01/09   

W Solo idziemy wieczorem na festyn. Wśród tych wszystkich karuzel, maskotek, waty cukrowej, zegarków po 3 pln, wiatraczków, smażonych szaszłyków, balonów, krówek, samochodzików, wisiorków –> znajdujemy ŻYWE RÓŻOWE  kurczaczki (w sam raz na zbliżające się Święta Wielkanocne :)

DSC_0124

DSC_0113

DSC_0130

DSC_0414

DSC_0139

O SOLO MIO

2014/01/07   

Po 37 dniach indonezyjskiego jedzenia (miska ryżu + wedżtybuls :)  - trafienie do włoskiej restauracji wydaje się być dla Nas trafieniem do R A J U… W miejscowości Solo warto również wstąpić do Sriwedari Theatre.

Zrzut ekranu 2014-01-7 o 20.05.18

Zrzut ekranu 2014-01-7 o 20.07.59

Zrzut ekranu 2014-01-7 o 19.54.24

Zrzut ekranu 2014-01-7 o 19.53.02

DSC_00501

J A W A

2014/01/04   

Po Sylwestrze oddaliśmy zdezelowany motorek (złapana guma, niedziałające światła / licznik prędkości / odpalanie, złamana nóżka) i ruszyliśmy się na Jawę. Pierwszą noc śpimy w Banyuwangi i rano udajemy się stamtąd z parą Szwajcarów na Kawah Ijen. Pogoda tym razem nie dopisała (być może dlatego, że w styczniu występują największe opady deszczu w Indonezji – odczuliśmy to w pełni ;)
Na wulkan Kawah Ijen wyruszamy o 7:30 (nie o 24:00, aby zobaczyć niebieskie przebłyski siarki, ani nie o 5:00 na „jedyny-taki” wschód słońca :) Kiedy startujemy z hotelu – świeci mocne słońce i nic nie zapowiada burzliwego dnia. Pogoda zmieniła się bardzo szybko, dlatego śliczne zdjęcia poniżej pożyczone są z Google (www.trekearth.com) (z powodu burzy nie wyciągaliśmy aparatu ani na chwilę). Po drodze na szczyt (na szczycie wszystko było we mgle, w szarej chmurze i śnieżnobiałym dymie siarki :) —> spotykamy górników niskiego wzrostu (koniecznie z papierosem w ustach :) noszących wielkie odłamy siarki (koloru kanarkowego). Taka praca… W wiklinowych koszach – na swoich ramieniach dźwigają po 100 kg „złota”, co spowodowało deformacje ich pleców i stóp (stopy górnika w japonkach wyglądały jak stopy dinozaura – grube i rozpłaszczone!). Zadziwiające jest to, że mimo oparów i tak niebezpiecznych substancji dla organizmu – Ci ludzie żyją ponadprzeciętnie długo. Do czego służy ta siarka? Dowiedzieliśmy się, że do medycyny, zapałek, i … wybielania tutejszego cukru.
Jeszcze tego samego dnia (po raz pierwszy i ostatni) skusiliśmy się na przejazd autobusem (z Banyuwangi do Malangu). Podróż pociągiem trwa 7 h, a autobusem dużo dłużej, niż myślelismy… Kiedy do Naszego autobusu wpadł młody z gitarą – i zaczął śpiewać i grać tak głośno, ile tylko miał sił (fałszował gorzej ode mnie, a wiecie jak ja fałszuje ;) —> nie wiedzieliśmy jeszcze, że to dopiero jeden z dwudziestu. Kiedy telewizor z karaoke grał na całą parę – nie wiedzieliśmy, że będzie tak grał do końca. Kiedy kierowca zatrąbił raz – odgłos był tak piszczący i głośny (chciał chyba zbudzić wszystkich zmarłych) —> nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że będzie tak trąbił przez 11 godzin co 30 sekund. Pominiemy już mini-siedzenia – stworzone dla małych Chińczyków i legalne palenie w autobusie tanich – śmierdzących papierosów (nie-goździkowych ;)
Tak. Już tęsknimy za Bali.Zrzut ekranu 2014-01-4 o 22.30.36Zrzut ekranu 2014-01-4 o 22.29.54

Ah… Sylwester ;)

2014/01/04   

Noc sylwestrową spędziliśmy na plaży, kąpiąc się w morzu i bawiąc się jak małe dzieci :) Tańczyliśmy na stole w ulubionej knajpie, mokliśmy podczas burzy o północy; cały czas oglądając niesamowite petardy (prawie tak dobre, jak w Sydney :) A Nasz ostatni zachód słońca na Bali wyglądał tak: DSC_9962

DSC_0094

IMG_0125