Show MenuHide Menu

K A L I N G A

2014/01/18

Buscalan – maleńka wioska na wzgórzu, parę km od głównej szosy Tabuk-Bontoc, w prowincji Kalinga, w środkowej części – północnej wyspy LUZON – na Filipinach. To tutaj żyje i mieszka Whang-Od —> ostatnia osoba (prawdziwa artystka! :), która techniką tradycyjną ozdabia ciała Filipińczyków (a ostatnio również turystów z całego świata). Używając drewnianych narzędzi, igły prosto z drzewa i węglanej maźi —> tworzy proste, ślaczkowate kształty i wzory. Dawniej sztuki zdobienia ciała nauczył ją ojciec —> dziś (prawie 100-letnia staruszka) swoje umiejętności przekazuje wnuczce. W Kalindze tatuaże do dziś na ciałach męźczyźn – oznaczają odwagę, na ciałach kobiet – piękno. I płodność. Stąd też można zobaczyć ozdoby na nogach i rękach młodych dziewczyn z Buscalan – i gromadki dzieciaków przy chatach :)

Do wioski dociera kilkunastu turystów dziennie. I my…

…Z Tinglayan jedziemy do Bognoi – wesołym Jeep’em z wesołymi ludźmi :) Po godzince wysiadamy pod porodówką :) Bierzemy plecaczki i idziemy w górę przez wąskie, mokre, śliskie, czasem niebezpieczne ścieżki. Mijamy wodospady, strumyczki, pola ryżu i marihuany :) Sielsko. Bardzo sielsko. Po 5 km i ostatnim stromym podejściu (niczym czarny szlak na Snieżkę :) trafiliśmy do Buscalan. Od razu wita Nas Emily, częstując kawką w malusim kubeczku ( i miską ryżu :) Living room u „Lady Tattoo” dzielimy z PRZE-sympatycznym (jak się chwilę później okazało :) – przewodnikiem Victorem. Prowadzi on Nas do Whang-Od – ostatniej osoby tworzącej tradycyjne tatuaże. Rzeczywiście – była za domem i płodziła kolejny tatuaż na nodze Filipińczyka. Było z Nią takze paru „białych” – wszyscy (bez wyjątku) pstrykali miliony zdjęć swoimi najlepszejszymi aparatami (…prześcigając się w długości obiektywów :). Wyglądało to komicznie, komercyjnie i zupełnie inaczej, niż na zdjęciach i w opisach znalezionych wcześniej na blogach. Widok smutnej, zmęczonej i obleganej przez turystów Filipinki nie był tym, czego się spodziewaliśmy. Byliśmy trochę zawiedzeni… WIĘC poszliśmy się NAPIĆ do kurnej chaty.

(… 3 godziny później…)

… Bo najfajniej było później. Bo najfajniej było, kiedy siedliśmy przy domowym ognisku i gotowaliśmy kolację razem z Whang-Od. Kiedy mieszaliśmy fasolkę, kiedy dorzucaliśmy drewna do paleniska, kiedy grzaliśmy 6 łapek przy ogniu, kiedy piliśmy GIN z jednego kubeczka. Whang-Od po paru kubkach uśmiechała się jeszcze bardziej. Na kolacji siedzieliśmy wszyscy przy niskim stole, modliliśmy się i zajadaliśmy kolejne miski ryżu. Wieczorem słuchaliśmy – jak niezwykłej urody JAPON-turysta wydobywa super-dźwięki z plastikowej rury (z Filipińczykiem, który próbuje nadgonić go z bębenkiem :). Najfajniej było, kiedy razem z Victorem położyliśmy się spać w swoje zimne śpiworki na drewnianych dechach – i nie mogliśmy przestać rozmawiać o dupie marynie (tak jak za dawnych-harcerskich czasów rozmowa w śpiworach przed snem była milion razy ciekawsza, niż sam sen). Nad ranem, jeszcze przed kogutami i świniami – obudził Nas śpiewem upalony Filipińczyk (niczym Loska na Świdnickiej we Wrocławiu:) – jego śpiew i wieczór w Buscalan zapamiętamy na zawsze :) Przypominać o Kalindze będzie Nam również ZĄB ŚWINI - który dostaliśmy na pożegnanie od Emily :)

Poniżej zdjęcia Whang-Od w roli głównej, dowcipny przewodnik Victor (z napisem na koszulce I FEEL sLOVEnia :) oraz Japan z rurą (bez rury :) i inni…

DSC_0284

DSC_0333

DSC_0357

DSC_0362

DSC_0347

DSC_0359

DSC_0349

DSC_0379

DSC_0402

DSC_0386

victo

DSC_0410

DSC_0382

DSC_0372

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.