Show MenuHide Menu

A ciepła woda jest?

2014/05/06

annapurna0

Na trekking dookoła Annapurny wyruszyliśmy… zieloni (co najmniej jak limonka, albo dwie limonki ;). Przewodnik dorwaliśmy dopiero dzień przed wyjściem w góry, podobnie jak mapę. A na Naszej mapie narysowane (jak byk!) autobusiki i jeepy, więc myśleliśmy, że podjedziemy z 730 do 3540 m.n.p.m. Już w pierwszej wiosce na trasie okazało się, że autobusy jeżdżą jak chcą (skąd my to znamy;) – lub jak są ludzie – a ludzi jak na złość nie ma. Na jeepy natomiast normalnego zjadacza chleba nie stać (zjadacza tostów także ;). Nie mieliśmy wyboru – ruszyliśmy w górę, podobnie jak jeep’y z białymi turystami i ciężkie maszyny z żółtymi. Wdychamy sobie te spaliny, te opary, a za każdym razem kiedy przejeżdżał obok Nas jakikolwiek pojazd – toneliśmy w kurzu. Super. Taki raj. Ale od samego początku widoki są bajeczne. TAKIE „View Point’y” tylko w Himalajach! Pierwszą noc nocujemy w Nadi Bazar, drugą w Chyamche. Na trzecią noc docieramy (ledwo co) do restauracji (z jednym pokojem dla gości) w Timangu – miejsce niezwykłe. Nigdy wcześniej, ani później nie znaleźliśmy nawet w połowie tak przyjemnego, jak ten.

- „A jest ciepła woda?”

- „Nie ma, ale zagrzeje Wam w garnku, jeśli chcecie”.

Chcieliśmy. Chwilę później oblewaliśmy się gorącą wodą z wiadra i „paccczyliśmy” jednocześnie na ośmiotysięczniki. BEZCENNE przeżycie. Kolejnego dnia jedliśmy pierożki MO-MO w Lower Pisang’u (pierwsze Nasze pierożki od Auckland!). Taki przedsmak pierożków babci, które już niedługo będziemy połykać w całości. Piątej nocy wylądowaliśmy w mało przyjemnym Manangu. W każdym przewodniku zalecana jest jednodniowa aktywna aklimatyzacja, ale nie podobało Nam się tak bardzo, że uciekliśmy 500m w górę – do Ghusangu. To właśnie wtedy, 27 kwietnia – zobaczyliśmy Nasz pierwszy śnieg od 14-mcy !!! A my kochamy przecież śnieg! Padało i sypało – jak dawniej na św. Mikołaja! Cieszyliśmy się jak dzieci (jak głupie dzieci ;) Dzień później też padało, ale cieszyliśmy się już mniej…  Od tego momentu zaczął się prawdziwy trek – na który czekaliśmy i który właśnie tak sobie wyobrażaliśmy. Powyżej 4000 m.n.p.m. zaczynamy odczuwać wszystkie dolegliwości związane z wysokością: nieustające bóle głowy, bezsenność, biegunki. Wszystko co złe – wynagradzają Nam widoki nie z tej bajki !!! ;) Prawdziwe Himalaje – jak na najładniejszych pocztówkach, które widzieliśmy jeszcze nie tak dawno  w Pokharze. Siódma noc przypadła na Thorung Phedi (4450m). Tutaj śnieg leży chyba cały rok, słońca smaży jak oszalałe, a w nocy zamarza Nam woda w butelce. Na Thorong High Camp (4875m) ubieramy na siebie wszystko co mamy, wskakujemy do śpiwora, nakrywamy kołdrą, a na koniec kocem. I śpimy (staramy się usnąć!). O 4:30 wstajemy z 50-cioma innymi turystami, wciągamy śniadso i ruszamy w górę na Thourng La Pass. Gwiazd było dwa razy więcej, niż zazwyczaj, a szczyty gór już tak blisko! Na przełęcz 5416 m.n.p.m. docieramy przed 9 rano, jako prawie ostatni :D :D :D (bo po 9 zaczyna wiać silny wiaterrr…). Trochę wyczerpani (zmęczeni i nie wyspani od paru dni), ale… szczęśliwi jak diabli :) Się prawie popłakaliśmy ze szczęścia na finiszu :) Wdech – wydech, wdech – wydech, tlenu tak mało! Buziaczek, parę fotek, Snickers na pół w nagrodę i lecimy w dół… Cała ta boska chwila trwała góra 15 minut. A schodzenie w dół zmęczyło Nas chyba 100 razy bardziej (z 5416 na 3700m). W Mukitinah po wielkim obżarstwie (burger z Yak’a!!!) i gorącym prysznicu zasypiamy od razu. Tak było 30 kwietnia. I jeszcze powrót do Pokhary… – okazał się trudniejszy, niż myśleliśmy. Kawał drogi, a Nam się już nie chce!!! Kolejną noc spędziliśmy w Kagbeni (ostatni pensjonat po prawej najlepszy!). A na 11-stą noc trafiliśmy do urokliwej Marph’y. I w zasadzie to tyle… :)

(generalnie wart zachodu jest odcinek od Manangu przez przełęcz Thourung La Pass do Mukitinah – a resztę można sobie darować i przejechać motorkiem/jeepem/koniem ;)

asssannapurna00

annapurna2

annapurna3

annapurna4

annapurna5

annapurna6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.