Show MenuHide Menu

o W i e t n a m i e

2014/03/19

Prosto z plaży „Otres Beach” (wyszukaj po nazwie w Google i zobacz grafikę ;) No bo kto nigdy nie marzył o tym, aby mieszkać w domku na plaży? Nam się nawet nie śniło (; Amerykańska muzyka (przeplatane kawałki Shakiry, Avicii i rasta-rasta), szczurowata whisky (0,7 za $1) usmażone ośmiorniczki, kilogramy arbuzów i zajebiście gorąca woda w Morzu Południowochińskim. Jak tu trafiliśmy? Stopem z Wietnamu! Wzięło Nas dziś na wspomnienia z Wietnamu… i mamy pewien niedosyt. 10 dni, które tam spędziliśmy – to o parę dni za mało.

Przygodę z Wietnamem zaczęliśmy w miasteczku Hue. Odwiedziliśmy cytadele (twierdza, zbudowana na wzór pałacu cesarskiego w Pekinie), piliśmy białe wino nad rzeką Huong (białe wino po raz pierwszy od czasów Australii), był dzień kobiet (z komunistycznymi kwiatkami w gazecie ;), i śniadso (4 bagietki, 2 herbatki, 1 kawka = 6pln), podczas którego dowiedzieliśmy się o zaginięciu samolotu lecącego z Kuala Lumpur do Pekinu. W Hue poczuliśmy po raz pierwszy grzyb na ścianach w hotelowych pokojach – i niestety czuliśmy ten specyficzny zapach w każdym pokoju w Wietnamie.

Po Hue przyszła kolej na Hoi An (o którym rozpisaliśmy się w poprzedniej notce), kilka dni później wsiedliśmy do „Sleeping Bus’a” jadącego do Nha Trangu. Do miasta dojechaliśmy punktualnie o 5:00 rano, a tu… milion ludzi na plaży. Te milion ludzi biegało, jeździło na rolkach, na rowerze, pływało w morzu, grało w badmintona, w Zośkę… jednym słowem – ćwiczyło. Całe wielkie miasto ćwiczyło przy plaży. Dla Nas to był szok ;) Jeszcze większym szokiem były dla Nas wszędobylskie napisy PO RUSKU. W Nha Trangu byli tylko Wietnamczycy i… tylko Ruscy – nikogo innego :)

Dalat —> miało to być małe, górskie miasteczko, a wyszło jak zwykle ;) W Dalat najwięcej jest truskawek i kwiatków (tutejsze krajobrazy to generalnie same wielkie szklarnie). Opiliśmy się wietnamską kawką (skondensowane mleko + robiąca kap-kap kawka), objedliśmy truskawkami i… starczy ;) W Mui Ne pożyczamy skuterek i na chwilę przenosimy się do Australii, bo… dookoła same czerwone piaski, pustynie i ogromne przestrzenie. Tylko ten wiatr z piaskiem – nikt nie mówił, że będzie łatwo ;) Mui Ne kojarzyć Nam się będzie również owocami. Próbowaliśmy się PRZE-jeść – czyli jeść wyłącznie owoce oraz pić wyłącznie soki (mango&avocado !!!). I tak do znudzenia. Niestety nie znudziło Nam się. Owoce możemy jeść i pić bez końca. Tak świeże, tak tanie i tak dobre (prawie jak w Biedronce ;)

Aż w końcu trafiliśmy do Sajgonu (Ho Chi Min City) – i już wiemy, skąd wzięło się powiedzenie „Ale SAJGON” (; Milion ludzi… więc i milion motorków. Tomek przez rondo bał się przejść —> a przecież Tomek niczego się nie boi (; Trąbiły na Nas samochody, trąbiły na Nas tuk-tuki, trąbili kierowcy motorów i motorowerów. Jedynie rowerzyści omijali Nas w ciszy   (; 20-letnia mieszkanka Sajgonu (o imieniu, którego nie w sposób powtórzyć) —> oprowadziła Nas po całym szalonym mieście, a na koniec wsadziła do autobusu jadącego do granicy Kambodży.

Kolejnego dnia maszerowaliśmy 10 km z plecakiem (Tomek nawet z dwoma, bo Iwonka miała spalone plecy ;), aby po stronie kambodżańskiej złapać stopa do KEP. I nagle wszyscy się do Nas uśmiechają – o co kamannn? (:b01

vietnam20 vietnam21vietnam23Zrzut ekranu 2014-03-14 o 00.37.16

Zrzut ekranu 2014-03-14 o 00.37.30

t1

Lao9

b1

Lao6,6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.