W Y L Ą D O W A L I
Nie wiemy ile godzin lecieliśmy. Ciężko podsumować te wszystkie przesiadki (aż trzy ;), zmiany czasu i (nie)przespane godziny. Cała podróż trwała trzydzieści parę godzin, ale … naprawdę W A R T O ;)
Z Barcelony do Auckland startujemy we wtorek o 16:10 (na lotnisko dotarliśmy o 15:30, bo Tomek wiadomo… ;) Stopujemy na chwilę w Londynie, Singapurze i Sydney (i ten cudownyyyyyyy wschód słońca nad Sydney i ten okrutny brak aparatu ;) Lądujemy bez przygód. Poraża Nas jedynie temperatura znacznie różniąca się od temperatury powietrza w Barcelonie ;) Z lotniska odbiera Nas Barry z kałczserfingu. Zawozi Nas do swojego uroczego domu, w którym mieszka ze swoją Żoną, Tomomiś. Tomomiś jest śliczną Japonką, którą Barry przywiózł sobie z Japonii, gdzie przez 5 lat nauczał angielskiego :) i tak sobie tutaj żyją, z kotem bez ogona…
My mamy łóżko małżeńskie z kocem elektrycznym i ciężko Nam z niego wyjść. Ale wychodzimy. Wychodzimy właśnie na miasto. Do Auckland.