Birmańskie buzie to uśmiechnięte buzie (:
W środę po dwunastej w południe wylądowaliśmy Air-Asią w Mandalay (Birma). Nad jezioro Inle planowaliśmy jechać dopiero za parę dni, ale na autobusowym okazało się, że to jedyna możliwość – więc nie było wyjścia. W Birmie podróżuje się nie-łatwo, kolejne 24h spędziliśmy na czekaniu. Czekaniu na autobusy (które nie przyjeżdżają), czekaniu na stopa, na odrobinę szczęścia, na wschód słońca, na pokój. Pokój w małej miejscowości Nyaungshwe wybraliśmy najtańszy z możliwych (ale za wejście do miasta zczardżowali Nas po 10 dolców!). No i… jest tak fajnie, że nie chcemy ruszać się dalej (:
Po pierwsze – wszyscy się uśmiechają (do Nas i nie do Nas (; Wszyscy machają i pozdrawiają (i choćby zwykłe „helloł” wołają z daleka). W Nyaungshwe jest niewielu turystów – i od razu można zauważyć inny rodzaj podróżowania, niż w Wietnamie czy Tajlandii. Nie ma seks-turystyki, nie ma backpaker’ów przesiadujących w knajpach, nie ma masówki. Tutaj turyści nie przechodzą obok siebie obojętnie, birmińczycy nie są (jeszcze!) zepsuci turystyką, a na widok obcokrajowców zacieszają z całych sił i… oni są tak prawdziwie i szczerze MILI po prostu (a w Wietnamie się też uśmiechają, ale w myślach wbijają Ci nóż w plecy :).
Zafffffascynowani Birmą jesteśmy! Nie ma żebrzących dzieciaków, naganiaczy/oszukaczy, 7eleven i całej tej azjatyckiej szopki pod turystów i dla turystów.
Inle Lake nastrojowe, świątynie z dzwoneczkami klimatyczne, klasztor Shwe Yaunghwe Kyaung kosmiczny, ale i tak ludzie najfajniejsi! Poniżej parę zdjęć birmańczyków. I Thanaka, czyli birmański makijaż na twarzach większości kobiet i dzieci. Żółtawy krem na twarzy chroni przed słońcem i wiatrem od 2000 lat. Na żywo wygląda dość dziwnie – jakby się dziewczyny nie umyły (: