Góry, doliny i Tyś Jedyny
Nakedbus.com zawozi Nas do malusiej miejscowości Whitianga.
Tamtejszy kościół organizuje w każdy poniedziałek free meal, więc załapaliśmy się na obiad z deserem :) (pojedli, popili, grosza nie wydali :) Obsiadły Nas ciemnoskóre Panie rozmiaru pięć XeL i umilały towarzystwo. Bardzo mili ludzie.
Pani w sklepie pyta Nas o wiek, kiedy staramy się kupić wino :D
„Polend?! Maj Hasbend ys from Polend!”. Ryszard. Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki :D Pozdrawiamy Cię Rysiek Sz. :D
Na Hot Water Beach widzimy zbiorowisko ludzi. Po wypożyczeniu łopatki za trzy dolary nowozelandzkie, można wykopać sobie dołek w piachu i wygrzać pupkę na plaży. A to za sprawą przedziwnie gorących (90 stopni) żródeł pod piachem.
P I E R O G I
Japonka Nam S U S H I, to My Japonce P I E R O G I.
Żeby nie było, że my darmozjady (:
Widok Tomomiś wcinającej pierogi – B E Z C E N N E (:
(a dla N A S to był pierwszy raz, bo kiedyś musiał nastąpić (;
W Y L Ą D O W A L I
Nie wiemy ile godzin lecieliśmy. Ciężko podsumować te wszystkie przesiadki (aż trzy ;), zmiany czasu i (nie)przespane godziny. Cała podróż trwała trzydzieści parę godzin, ale … naprawdę W A R T O ;)
Z Barcelony do Auckland startujemy we wtorek o 16:10 (na lotnisko dotarliśmy o 15:30, bo Tomek wiadomo… ;) Stopujemy na chwilę w Londynie, Singapurze i Sydney (i ten cudownyyyyyyy wschód słońca nad Sydney i ten okrutny brak aparatu ;) Lądujemy bez przygód. Poraża Nas jedynie temperatura znacznie różniąca się od temperatury powietrza w Barcelonie ;) Z lotniska odbiera Nas Barry z kałczserfingu. Zawozi Nas do swojego uroczego domu, w którym mieszka ze swoją Żoną, Tomomiś. Tomomiś jest śliczną Japonką, którą Barry przywiózł sobie z Japonii, gdzie przez 5 lat nauczał angielskiego :) i tak sobie tutaj żyją, z kotem bez ogona…
My mamy łóżko małżeńskie z kocem elektrycznym i ciężko Nam z niego wyjść. Ale wychodzimy. Wychodzimy właśnie na miasto. Do Auckland.
B A R C E L O N A – G I R O N A – B A D A L O N A
Na PKP w Badalonie (miasteczko położone parę km od Barcelony) odbiera Nas Gemma i Toni. Dżemma znalazła Nas parę dni wcześniej na Couchsurfingu i zaprosiła do siebie na dwie noce. Dż. i T. (u)gościli Nas bardzo po polsku, upijając już w pierwszej godzinie znajomości ;) Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy tak wygimnastykowanej i roześmianej Hiszpanki – z czarnym pasem „ciongongjan” (nazwy, której nie w sposób powtórzyć ;). Dż. pracuje jako akrobatka w cyrku (!!!!!!!!). Całe Jej mieszkanie to jeden wielki C Y R K ;))) Nauczyła Nas paru nieziemskich sztuczek, które z pewnością Nam się kiedyś przydadzą ;)
Dziękujemy Marmolada!!! :)
K I S S & R I D E
Nie lubimy pożegnań.
Więc nie będziemy się żegnać. Tym bardziej, że zmęczenie i brak snu doskwiera Nam już coraz bardziej.
Dziękujemy za obecność osób, którzy przybyli wczoraj na „symboliczne pożegnanie” (:
oraz tym, który nie przybyli, choć bardzo chcieli (:
… będziemy mieli trochę wspomnień (:
U K Ł O N.
Fajnie, że jesteście (:
No to cześć.
A My tymczasem… „uciekamy stąd, póki mamy jeszcze czas, póki młodość mieszka w Nas…” (:
A taki oto znak —> znajduje się przy postoju taxówek przy Dworcu Głównym P K P we Wrocławiu:
S P A K O W A N I
L ista rzeczy na J E D N Ą osobę:
- 1 śpiwór
- 1 buty górskie
- 1 klapki
- 1 kurtka
- 1 bluza
- 1 para długich spodni
- 1 para krótkich spodni
- 1 sukienka
- 3 pary koszulek k/r
- 2 pary koszulek d/r
- 3 pary skarpetek
- 3 pary majtek
- 1 okulary przeciwsłoneczne
- 1 okulary korekcyjne
- 1 worek przeciwdeszczowy
- 1 telefon na 2 karty SIM
Wszystko to spakowane zostało do plecaka 40 litrowego.
D O D A T K O W O:
- mix przejściówek do kontaktów
- 1 laptop
- 1 aparat + 2 obiektywy
- 2 karty SD 8 GB
- ładowarki do laptopa, telefonów, akumulatorek
- szczoteczka elektryczna :D
- tony lekarstw i „kosmetyczka”
- 2 ręczniki turystyczne
- paszporty, wizy, międzynarodowe prawo jazdy
- kilka dolarów, parę monet euro
- 3 przewodniki:
I + T, czyli P O D R Ó Ż w N I E Z N A N E
Nazywam się Iwona, a to jest mój Narzeczony (mimo woli;) Tomek.
(„Tomek nie po to studiował cztery lata w Polsce i rok w Korei, aby pracować w korporacji”:)
Do kiedy nie kupiliśmy Naszego pierwszego biletu —>
mieszkaliśmy we Wrocławiu w najbardziej okrutnej dzielnicy tego miasta.
Kiedy w styczniu 2013 nie było śniegu (a może był?), kiedy doskwierało nam ogrzewanie elektryczne, kiedy kot Balon dygotał z zimna (a wiecie jakie ma futro ;), a my razem z nim (my też mamy ;), kiedy przerażała Nas brzydota ulicy na R. oraz ludzie, którzy do ludzi podobni nie są, kiedy pojawiły się promocje do Nowej Zelandii —>
to właśnie wtedy, w sobotni poranek kupiliśmy raz-dwa bilety w obydwie strony…
Później coraz to mniej pociągająca praca i przedłużająca się zima – aż do kwietnia (!!!) —>
co chwila podsuwały nam pytanie A L E C O D A L E J (Nasza Polsko;). Marzyliśmy o tym, aby coś zmienić.
Kolejne bilety już poleciały. Jeden po drugim. Apetyt Nasz wzrastał w miarę konsumowania :)
Zamiast kilku tiketów —> zrobiło się ich kilkadziesiąt.
Ostatnie miesiące minęły Nam na codziennej porcji lektur o podróżach, na godzinnych wyszukiwaniach tanich linii, czy wyprzedawaniu Naszego dorobku (bardziej mojego, niż Tomka, bo Tomek wiadomo… ;)
22 września w niedzielę, po kościele ;) R U S Z A M Y.
Startujemy z Wrocławia, przez Barcelonę, Londyn, Singapur, Sydney, a meta w Nowej Zelandii.
To będzie dłuuuugi LOT.